Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Wrzask w przestrzeni - Piotr Sarzyński o pięknie i brzydocie przestrzeni publicznej Wrzask w przestrzeni - Piotr Sarzyński o pięknie i brzydocie przestrzeni publicznej Wrzask w przestrzeni - Piotr Sarzyński o pięknie i brzydocie przestrzeni publicznej

27.02.2012
poniedziałek

Reklamy: pięknem w brzydotę.

27 lutego 2012, poniedziałek,

Reklamy w polskich miastach, to łatwy chłopiec do bicia. Tak się wystawia, że wręcz trudno nie lać. Ale tak na prawdę, to nie chłopiec, lecz pstrokaty Wańka-wstańka. Trzaśniesz, a on jak gdyby nigdy nic natychmiast powraca do pionu.  Poprawisz tysiąc razy, ręka ci spuchnie, a Wańka będzie się tylko uśmiechać. Na moim blogu nie będę więc grzmiał, bo to nic nie da. Nie będę zgrzytał zębami, rwał szat i ryczał z rozpaczy. Ale chcę pokazywać pozytywne przykłady. Te, które swoim artyzmem próbują rywalizować z tandetą billboardów, kiczem szyldów i bezguściem tablic ogłoszeniowych. Dziś jednak, tytułem wstępu, pragnę przypomnieć (tym, którzy znają) lub pokazać (tym, którzy się dotychczas nie zetknęli)  dwa niezwykle ciekawe  projekty artystyczne, które na warsztat wzięły właśnie temat miejskiej reklamy: Karoliny Kowalskiej i Austriaka Gregora Grafa.
Projekt Karoliny Kowalskiej nosił ironiczny tytuł „Niespodziewane załamanie rynku reklamowego” i był zrealizowany w Krakowie w 2004 r. Artystka na zrobionych przez siebie zdjęciach krakowskich ulic, za pomocą programu graficznego zamieniła wszystkie reklamy, szyldy reklamowe i ogłoszenia w białe plamy. Nasze oko się do nich przyzwyczaiło, wręcz ich nie dostrzega. I dopiero ta odmiana pokazuje, jak bardzo nasze miasta są nimi zaśmiecone. copyright Karolina Kowalska
Swój projekt Kowalska powtórzyła w 2011 r. w Nowym Jorku. To zdjęcie z Times Square. Czerpać z niego można jakąś złośliwą satysfakcję: inni też mają ten problem! A może nawet większy?

copyright: Karolina Kowalska
Projekt drugi nazywa się „Hidden town”. Zrealizował go w 2007 r. w Warszawie austriacki artysta Gregor Graf (powtórzył go zresztą także w innych miastach europejskich).  Punkt wyjścia był podobny, co u Kowalskiej, ale punkt dojścia – zupełnie inny. Otóż Graf, także komputerowo, „oczyścił nasze miasto z reklam. Doprowadził je do stanu, w jakim były zapewne ostatni raz ze 30 lat temu (a może i więcej?). Uzmysłowił, jak pięknie mogło by być, gdyby nie te reklamowe śmieci. Oto próbka jego działań (skrzyżowanie Nowego Światu i AleiJerozolimskich): Copyright: Gregor Graf
I na koniec jeszcze jedno zdjęcie. To już nie projekt artystyczny lecz zwykłe podglądanie rzeczywistości. Otóż okazuje się, że reklamy przestają być wyłącznie problemem miast. A w „pięknych okolicznościach przyrody” potrafią razić jeszcze bardziej. Nawet, jeśli to tylko pojedynczy, nieduży szyld.

Copyrigh: Kamila Storz

Za zgodę na wykorzystanie zdjęć dziękuję Kamili Storz, Karolinie Kowalskiej i Gregorowi Graf.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 19

Dodaj komentarz »
  1. Ale przecież wystarczy popatrzeć na zdjęcia z przełomu XIX/XX wieku albo przedwojenne – jest szyldami, reklamami itp. zasyfione tak samo jak dziś albo jeszcze gorzej. Mniej krzyczą, mniej się różnią, bo mniejsze były możliwości technologiczne. Ale takich czystych miast jak na zdjęciach Grafa nie było nigdy.

  2. Sprzeczał się nie będę, ale wyobrażam sobie, że na początku lat 60-ych XX w. tak właśnie mógł wyglądać ten fragment Warszawy (oczywiście bez Palmy!).

  3. W sześcdziesiątych mógł. Ale jednak sytuację w Polsce lat 60-tych trudno uznać za normalną. Ulic Phenianu i dzisiaj nie szpecą żadne reklamy, ale czy to jest dobry odnośnik do czegokolwiek?

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Ulice Phenianu rzeczywiście trudno uznać za wzór do naśladowania. I pewnie pochylając się nad przemyconymi pisemkami lokalsi z zazdrością myślą o tych zaśmieconych ulicach Nowego Jorku: ale tam pięknie!!! A mnie by się marzyło tak choć raz przejechać się przez Warszawę czy Poznań jak z obrazków Grafa. Ot, takie tam marzenia…

  6. Raz czy dwa – czemu nie. Przejechałbym się też ulicami Warszawy po ataku zombiech jak z „Walkind Dead”. Ale to żaden punkt odniesienia do dyskusji o estetyce prawdziwego miasta w kapitalistycznych realiach. Zwłaszcza, że obaj wiemy jakie są społeczne warunki do spełnienia, żeby przestrzeń publiczną dało się kontrolować do tego stopnia.

  7. Wydaje mi się, że ulic Phenianu nie można porównywać do ulic Warszawy lat 60. także dlatego, że jednak zupełnie inny system i warunki panowały wtedy w Polsce i teraz w Korei. Nie posuwajmy się w naszych porównaniach za daleko, bo wyjść mogą absurdy.
    W Warszawie lat 60. były zresztą reklamy, jednak o wiele bardziej stonowane, już nie mówiąc o pięknych neonach.
    To samo na przełomie XIX/XX wieku, wiele był dała za to, żeby powróciły tamte reklamy na miejsce dzisiejszego tandetnego chaosu.
    Bo to nie tylko ilość jest obecnie problemem, ale przede wszystkim ich jakość i brak jakiejś spójności (trudno zresztą jej wymagać od setek indywidualnych firm). Faktem jest, że miasto jest okropnie zeszpecone. Natomiast projekt Grafa – super. Widziałam wcześniej,aż miło popatrzeć:)

  8. Niestety Kraków już dłuższy czas wygląda koszmarnie jeśli chodzi o „radosną” twórczość właścicieli wielu przybytków i wierzyc się nie chce, że dzieje się to w historycznym centrum. Z początkiem roku zapaliła się iskierka nadziei: http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,35812,10984174,Stare_Miasto__Dziewieciu_na_strazy_porzadku.html
    Na razie nie zauważyłam efektów ich działalności ale czekam cierpliwie do czerwca… Jedyną pociechą jest to, że faktycznie szyldy w świeżo wyremontowanych kamienicach są dyskretniejsze i przyjemniejsze dla oka (vide pierwsze zdjęcie z artykułu). Jest ich wciąż mało ale sukcesywnie przybywa.

  9. Najgorsze zaśmiecenie wg. mnie panuje na polskich drogach, trudno jest dostrzec znaki drogowe pośród niezliczonej ilości często już pordzewiałych szyldów! Ale jakoś nikomu to nie przeszkadza…..
    Opublikować komentarz na tym portalu to tez nie lada przedsięwzięcie….

  10. Zastanowić się należy nad innym aspektem, jakim jest misja reklamy i jej skuteczność w wypełnianiu tejże. Reklama ma poinformować klienta o produkcie, marce, czy usłudze. Jeśli tego nie zrobi – pieniądze są wyrzucone w błoto. Owszem, powinna też zachęcać ale to już inna cześć balu – podstawą jest przekazanie informacji. W chaosie jaki panuje w polskim outdoorze ta informacja ginie – widać tylko te największe, najbardziej bezwstydne i nachalne, reszta zostaje utopiona, zagłuszona i staje się daremna, jak funkcja drzemki na alarmie pożarowym. Tak samo umieszczenie reklamy psującej walory przestrzeni może zrazić odbiorcę, a ludzie robią się coraz wrażliwsi na estetykę otoczenia.
    Nie można też całkowicie z reklamy zrezygnować – jakaś droga promocji produktów naszej pracy musi zostać zachowana, jednak należy walczyć o demokratyczne zasady na tej drodze.

  11. Mnie przeszkadza i wielu innym też przeszkadza. Odpowiedzialnym za te pasy ziemi – rzeczywiście jakoś nie przeszkadza. Dlaczego opublikowanie komentarza, to takie przedsięwzięcie? Pytam, bo może o czymś nie wiem.

  12. Z tym przedsięwzięciem to przesada – za każdym razem trzeba przepisać kod z obrazka i wykonać dodawanie na dwóch liczbach całkowitych.

  13. Witam, polecam link!!! nic dodać nic ująć! w sam raz obraz do tej rozmowy!

    http://kwejk.pl/obrazek/978894/gdyby,polacy,zarządzali,największymi,miastami….html

  14. Zabawne i smutne zarazem.

  15. Moim zdaniem podstawa leży w bardzo źle zrozumianym słowie „wolność” i pompatycznie napiszę – braku odpowiedzialności za wspólną przestrzeń. (Widzę to nawet po mojej wspólnocie mieszkaniowej:). Jest tak naprawdę mało ludzi którym reklama w takiej formie jak u nas przeszkadza. To oni mają pretensję do „władz” o brak regulacji. Dyskutują o tych problemach we własnych kręgach. Architekci z architektami, urbaniści z urbanistami, planiści z planistami i architekci krajobrazu z architektami krajobrazu. Ale moim zdaniem zawodowcy od „pięknej” przestrzeni nie zrozumieli jeszcze jednego! -nie władza ma odczuć potrzebę zmiany przestrzeni a społeczeństwo! To ono musi to zrozumieć. Powinniśmy się po prostu zabrać się za kształcenie ludzi na różnych płaszczyznach i wzbudzać w nich zainteresowanie problemem. Inaczej będziemy sobie dalej dyskutować i nic z tego nie będzie.
    A jakby tak na „billboardach” zrobić kampanię o usunięciu takowych:) (Ciekaw jestem ile firm reklamowych przyjęło by takie zlecenie i ile udostępniło powierzchnie reklamowe:)

  16. „Jest tak naprawdę mało ludzi którym reklama w takiej formie jak u nas przeszkadza”
    Otóż to! Gdy mówię o tym, że reklamy w Polsce szpecą naszą przestrzeń moi znajomi zdają się zupełnie nie rozumieć o czym prawię, o co mi chodzi i ogólnie wymyślam i marudzę!
    A jak widzę „perłę” jaką ponoć jest Kraków i mówię, że przez te cholerne reklamy miasto mi sie po prostu nie podoba to uważany jestem przynajmniej za wariata
    Bo wiadomo, że Kraków piękny jest, prawda?

  17. Im dłużej przypatruję się zaprezentowanym pracom pani Karoliny Kowalskiej i pana Gregora Grafa, tym większy odczuwam niepokój. Pierwsza rzuca się w oczy skala zjawiska. Ale to chyba nie to mnie poraża. Kluczowe jest raczej zestawienie projektów pani Karoliny z Krakowa i Nowego Jorku. Jeżeli postrzegać dwa zaprezentowane zdjęcia z perspektywy wyłącznie artystycznej, to porażający jest kontrast płynący z kompozycji białych plam na zdjęciu Krakowa i Nowego Jorku. Na zdjęciu krakowskim białe plamy w żaden sposób nie „współistnieją” z perspektywą ulicy, łamią i wypatrzają postrzeganie perspektywy. Na zdjęciu z Nowego Jorku, mimo iż plamy w kontekście pojemności obrazu zajmują zdecydowanie większą powierzchnię, to mimo to nie łamią, lecz budują przestrzeń, oddając perspektywę i skalę ulicy i budynków. I tu, panie Piotrze, nie czerpałbym satysfakcji z tego że inni mają jeszcze więcej i gorzej. Uważam, że mają więcej, ale nie gorzej. Dziękuję za prezentację tych dwóch prac pani Karoliny, bo ich zestawienie pozwala na wnikliwszą analizę problemu obecnosci reklamy w przestrzeni polskiej i daje punkt odniesienia. Reklama w przestrzeni polskich miast i wsi jest to po prostu bezskładne i bezładne śmietnisko, zsyp form luźnych, łamiących przestrzeń i tworzących „hiperbezformie”, odbierających możliwość czerpania satysfakcji, czy też zwykłej przyjemności estetycznej z otaczającej nas trójwymiarowej rzeczywistości. To rzeczywistość rodem z demorficznych krajobrazów „Innych pieśni” Jacka Dukaja, a może odwrotnie – jeden z elementów natchnień dla tej powieści? Tak czy inaczej, to chyba w tym bezładzie jest źródło bólu. Nowojorskie reklamy, tabloidy, neony budują, współkształtują perspektywę ulic i przestrzeń miasta (przynajmniej w oparciu o przedstawioną pracę). Może chodzi więc tak na prawdę o umiejętne zapanowanie nad żywiołem, okiełznanie go i sprowadzenie do estetycznie uzasadnionej formy, nadanie mu skali właściwej do funkcji oraz miejsca właściwego dla charakteru i tożsamości przestrzeni. Upraszcając: nie wyobrażam sobie Wawelu współkształtowanego przez neony i tabloidy na wzór nowojorski (no, może wyobrażam sobie, ale to co widzę w wyobraźni przeraża mnie), ale również nie wyobrażam sobie handlowych, komercyjnych czy kulturalnych ulic i zaułków miast bez jakichkolwiek identyfikatorów, znaków firmowych, plakatów (tylko muszą one komponować się z przestrzenią, w której istnieją, muszą ją współtworzyć a nie burzyć). W jednym jak i w drugim przypadku przestrzeń byłaby odpychająca, a co za tym idzie – wyludniona, czyli przerażająca swą pustką i tchnącym z niej bezsensem.

  18. To bardzo ciekawe uwagi… Faktycznie, jest coś na rzeczy, że uporządkowana szpetota mniej razi od tej chaotycznej. Zońcową konkluzją jednak trudno mi się zgodzić. Mam przed oczyma widok uwielbianych przeze mnie, małych włoskich miasteczek w Marche, na obrzeżach Toskanii i Umbrii, na południu. Zespoły staromiejskie są tam często pozbawione niemal całkowicie wszelkich narośli informacyjno-reklamowych, a nie czuję ich odczłowieczenia. Bo lukę zapełniają kwiaty w doniczkach, stare okiennice, jakieś archaiczne formy metaloplastyki, a choćby i te sznury suszącej się bielizny. I jest Super!!!!

  19. I z tym, Panie Piotrze, jak najbardziej się zgadzam. Proszę zauważyć, że napisałem: „nadanie mu [czyli szeroko pojętemu żywiołowi reklamy] skali właściwej do funkcji oraz miejsca właściwego dla charakteru i tożsamości przestrzeni”. Nie wyobrażam sobie Wawelu, czyli symbolicznie jakiegokolwiek miejsca niosącego samym swoim istnieniem przekaz tożsamości kulturowej, społecznej czy też naturalnej, zarzuconego śmietnikiem „nośników informacji komercyjnej” (tak to sobie nazwałem na tę chwilę coś, co rozumiem pod hasłem reklamy). Ale w przytoczonych przez Pana miasteczkach istnieją na pewno szyldy, w jednym czy drugim oknie wystawowym napisy, choćby z informacją, że mamy do czynienia ze sklepem oferującym mięso, owoce morza, taką czy inną odzież czy choćby restauracją. Przed tąż restauracją lub na jej ścianie będzie wisiała tabliczka z wypisanym kredą menu czy ofertą dnia, lub choćby ceną lodów. Pojawia się logo takiego czy innego producenta kawy, wina, lodów, piwa. I jest to swoista mieszanka elementów identyfikacji wizualnej z elementami reklamowymi. Częśc z nich dopasowana do charakteru budynku, ulicy, miasteczka, regionu. Część plastikowa, sztuczna, globalna. Ale wszystko na właściwym miejscu i właściwej dla swego przekazu skali, szanującej skalę przestrzeni, w której występują. Usunięcie tych nośników z przestrzeni miasta jest nierealne i bezcelowe. Właścicel hoteliku, rzeźnik czy szewc będą chcieli zasygnalizować swoje istnienie, a potencjalny klient będzie chciał się łatwo odnaleźć w topografii usług w takiej czy innej przestrzeni. Kluczowy jest natomiast szacunek do przestrzeni zastanej. U nas, czyli w Polsce, tego szacunku nie ma. Powiedzmy to sobie wprost. Ktoś, kto ma na zasyfiałym podwórku, za ośrupaną kamienicą, w sypiącym się budo-kurniku cztery worki z ziemniakami przylepi, przykręci, czy na co go tam stać, na kamienicy, płocie dyktę, karton, czy na co go tam stać, o wielkości przekraczającej metraż swojego mieszkania, z wykulfonioną informacją o handlu tymiż ziemniakami oraz numerem komórkowym (znak postępu), który będzie w dodatku wisiał aż do samoupadku, bez względu na stan faktyczny zasobu ziemniaków oraz aktualność podanego numeru. Lub, nie posiadając rzeczonej budy oraz zasobów płodów rolnych, cennego kruszcu czy innych, chodliwych na rynku towarów i usług, wynajmie powierzchnię elewacji kamienicy, bloku lub skrawka „ogródka” za swym płotem, przed domem, na umieszczenie nośnika o wiele bardziej profesjonalnego, nowoczesnego, gigantycznego, tym większego, im większe są marzenia o posiadaniu dóbr doczesnych. A wszystko to z analnym (przepraszam za słowo) stosunkiem do wszystkiego i wszystkich w okół. Oczywiście, upraszczam znacznie i przerysowuję trochę, ale tak naszą rzeczywistość można ująć. Tak jak uprościłem w poprzedniej wypowiedzi, chcąc raczej dać zaczyn do definiowania pojęć związanych z reklamą, miejsc jej przeznaczonym i funkcjom wykraczającym poza te wynikające z definicji zjawiska. Ja, Panie Piotrze, podobnie jak Pan, lubię charakter miejsc przez Pana opisanych. Uciekłem z miasta, może nawet trochę za bardzo się rozpędzając, ale cieszę się z tego, że mam czas, by obserwować. I myślę, że z obecnością pewnych zjawisk trzeba się pogodzić, nie koniecznie godząc się jednak z ich formą, zakresem, siłą, natężeniem. Burzyć jest bardzo łatwo, o wiele trudniej coś zaproponować w zamian (tu myślę głównie o przestrzeni). Większą wartość widzę w zmienianiu, „uczłoweczaniu” (jakkolwiek egocentrycznie i niepolitycznie to brzmi), naprawianiu, kształtowaniu i kształceniu oraz poszukiwaniu nowego. Myśleniu twórczym przed dekonstrukcją i z pełną świadomością jej konsekwencji. Żółta tabliczka „Beton” na zielonej łączce jest poza. Nie wymaga filozofii, tylko paru solidniejszych szarpnięć.

  20. AMEN!

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php