Jestem starym dziadem – jak z niejaką dozą racji, acz nie bez złośliwości, zauważył jeden z czytelników mojego bloga. I jak na takowego przystało mam niezłą pamięć tzw. długotrwałą. Tę, sięgającą czasów PRL-u. Pamiętam więc te wszystkie monumentalne, betonowo-żelbetowo-stalowe „witacze” montowane przy wjazdach do miast w czasach jedynego słusznego ustroju. Większość wyglądała jak przeciwczołgowe zapory, tyle, że ustawione w pionie. Były jednym z nielicznych – choć dość osobliwych – tzw. akcentów plastycznych przy polskich drogach.
fot. JDavid/Wikomedia Commons
I jeszcze jedna próbka witacza starej generacji:fot. DamianWiszowaty12/Wikimedia Commons
Z czasem szlaki zalały szyldy i billboardy, a stare witacze albo się wykruszyły (dosłownie) albo zniknęły za masą kolorowej reklamy. Wszelako ostatnio sprawa ich obecności w pejzażu przedmiejskim jakby ożyła.
W Internecie znaleźć można mnóstwo firm reklamujących swą „witaczową” produkcję. Wygląda więc na to, że sporo miast zamawia nowe słupy zapowiadające przejazd przez rogatki, ale czyni to dyskretnie, bez niepotrzebnej wrzawy. Sądząc po jakości tej oferty, z konieczności niechybnie dostosowanej do gustów odbiorców, króluje model radosno-kapitalistyczny: blacha, jaskrawe kolory, pseudonowoczesne kształty, napastliwa stylistyka. Ot choćby takie:
fot. Krugerr/Wikimedia Commons
lub takie (proszę zwrócić uwagę na symbiozę promocji miasta z promocją rajstop (!!!):fot. Damianwiszowaty12/Wikimedia Commons
Doszło do tego, iż pewna firma produkująca witacze ogłosiła konkurs na najbardziej obciachowy, brzydki, zaniedbany, staroświecki witacz w Polsce. Władze (wsi, miasteczka, gminy, miasta), które posypią głowę popiołem i nadeślą zdjęcie takiego własnego koszmarka, mogą w nagrodę dostać witacz nowy, piękny i świecący. Konkurs miał się skończyć w styczniu, ale o wynikach cisza, co może oznaczać, że burmistrzowie i prezydenci miast są pozbawieni poczucia humoru, albo też obejrzeli projekty organizatora i uznali, że już wolą swój stary, niemodny, może nawet zniszczony witacz.
Konkurs ogłoszono także w Bydgoszczy. Mieszkańcom pokazano pięć projektów i kazano wybrać najlepszy. Od dość tradycyjnych po dość nowatorskie, nawet wręcz zabawne. Ale zgody nie było (a dlaczego miałaby być?), więc tamten konkurs anulowano i ostatnio ogłoszono konkurs nr. 2, już bez ograniczeń. Każdy może przysłać projekt własnego witacza. 12,5 tys. nagrody skusi pewnie wielu domorosłych projektantów. Jury współczuję, bo łatwiej wybierać z pięciu niż z tysiąca pięciu. A to dwa z proponowanych wstepnie pięciu:fot. materiały urzędu miasta
Władze Warszawy już dwa lata temu napomykały o pomyśle na nowe witacze, ale sprawę trzymały w teczce „tajne/poufne”. Nic dziwnego. Nauczone doświadczeniem czuły, że zaraz zacznie się szum. W końcu, kilka miesięcy temu, projekt ujrzał światło dzienne. Mam wobec niego mieszane uczucia – niby oryginalny, niby nowoczesny, ale zbyt kojarzący się z tymi okropnymi ekranami akustycznymi. Nie mówiąc już o chybionej symbolice – nieczytelnej Syrence i odsyłaczu do stron internetowych władz miasta! Tak się składa, że przy wybranym miejscu (wjazd do stolicy od strony Gdańska) przejeżdżam dwa razy dziennie i uważam, że raczej należałoby pomyśleć o dobudowaniu jeszcze jednego pasa ruchu (jest nań miejsce i są gigantyczne korki), a nie pofalowanego fajerwerku. Ale to chyba przekracza wyobraźnię obecnych władz miasta. Ledwie ruszyła dyskusja, ledwie Warszawiacy zaczęli wytaczać armaty z pociskami argumentów, a już się okazało, że sprawa chwilowo jest nieaktualna, bowiem nie zgłosiła się żądna firma budowlana, która witacz chciałaby postawić. Może gdyby zamówienie było na 20 witaczy, ale na jeden? A więc także (przynajmniej na razie) „witaczowe pudło”.
fot. materiały projektantów
I na koniec przykład pozytywny. Nieoceniony w takich sprawach Marcin Wojciechowski z Grupy M-20 podesłał mi link do strony internetowej grupy z prezentacją oryginalnego witacza postawionego w Australii. Pozwolę sobie zacytować opis, który tam znalazłem, podobnie jak i zdjęcia. Jak się Państwu podoba? Bo mnie, tak. Mimo pewnego monumentalizmu.
W Melbourne podeszli do tego w zupełnie inny sposób. Tamtejszy witacz to w zasadzie rzeźba, albo instalacja przestrzenna.Czerwonoruda kolorystyka pionowych, ustawionych rzędem elementów ma symbolizować zarazem mury miejskie jak i australijskie kolory ziemi – połączenie tradycji europejskiej i aborygeńskiej, które wskazuje, że w tym miejscu spotyka się miasto założone przez imigrantów z Europy z przestrzeniami autochtonów. Ta forma typowa dla XXI wieku, nawiązująca do tradycji pokazuje, że Melbourne to nowoczesne miasto, które w taki właśnie, nowoczesny sposób pamięta o swoich korzeniach, nie odcina się od nich, nie wstydzi się ich i nie zabiega za wszelką cenę o miano nowoczesnego, aby dorównać innym, które tak naprawdę uważa za nowocześniejsze od siebie, tylko po prostu jest nowoczesne i ma swój charakter, silną osobowość. Innym elementem jest kładka dla pieszych, która łączy się ekranami akustycznymi tworząc coś, co architekci nazwali bramą do miasta i ramą nad panoramą miasta rysującą się w oddali, a jednocześnie ma się kojarzyć z gestem powitalnym i pożegnalnym.
fot. strona autorów projektu Tonkin Zalaikha Greer
A może ktoś dysponuje jakimś zdjęciem fajnego (lub wręcz przeciwnie: szczególnie obciachowego) witacza? Starego lub nowego. Chętnie pokazałbym go na blogu.
26 kwietnia o godz. 16:53 341
Najbardziej podoba mi się witacz z Aleksandrowa Łódzkiego, na którym nieudolnie dopisano „wita”. Gościnność przede wszystkim.
26 kwietnia o godz. 18:13 342
Ja to się nie znam, ale czemu witacz australijski jest piękny? Dla mnie to on wygląda jak niepiękny ekran akustyczny w stanie tworzenia. Przypomina również śliczne szmaciane przepierzenie optyczne na płotach Pracowniczych Ogródków Działkowych, jest równie tymczasowy i poprzechylany. Eeeech…. dobry „gadacz” to i witacza pięknie opisze.
Na witaczu Aleksandrowa Łodzkiego jakiś obywatel dopisał miłosiernie „WITA”, co dosłownie uściśla funkcję.
26 kwietnia o godz. 18:37 343
De gustibus… Mnie się podoba, choć faktycznie ta jego część za kładką pełni równocześnie rolę ekranu akustycznego. Ja mam inne skojarzenia – raczej z dobrą minimalistyczną rzeźbą: kolor, proporcje, faktura powierzchni.
26 kwietnia o godz. 21:59 344
To chyba było też w Pana książce, ale warto przypomnieć pomysł, aby „organy” Hasiora zamienić na górski witacz. Aż chciałoby się takich więcej…
http://photo.bikestats.eu/zdjecie,159850,przelecz-snozka-organy-w-hasiora.html
2 maja o godz. 22:06 366
Warszawski witacz ma wiele głębi i pociąga.
Za kieszeń.
Jeśli się nie mylę, to zgłębianie jego symboliki a nawet treści, będzie wymagało odpowiedniej szybkości jazdy, a tak się składa, że stanie w miejscu tradycyjnego bytowania patrolu drogowego MO (pardon, ta Tradycja Misie przywołała bezwiednie…, oczywiście Policji patrolu).
Syrenka pasuje, wygląda od początku jak rozjechana, albo przejechana szmatą.
A przecież witacz będzie oczywiście myty kilka razy w tygodniu?
Inaczej, szybko stanie się totemem, zapowiadającym zgrozę dzielących Warszawę brudnych płotów i ekranów.
No i wizytówka miasta jak znalazł, lepiej nie pytać gdzie, gdy się wie za ile… 😉
2 maja o godz. 22:14 367
PS
A propos Melbourne; forma fajna, przejrzysta i intrygująca, gdy się jest w ruchu.
A teraz proszę sobie wyobrazić tę formę w kontekście naszej przestrzeni, np. Raszyna…
Z wlepkami „czyszczenie tapicerki tanio u klienta…”.
Ech, detal nadaje kontekst, jeśli kontekst niezbyt detaliczny.
1 czerwca o godz. 17:43 471
Bydgoszcz… pisałem o sprawie tu – kilka słów komentarza zamieścił autor bloga: http://www.alw.pl/2012/01/witacze-a-estetyka/
i co dalej? Konkurs był, owszem, jednak poziom prac nie zadowolił jury – zatem nie wyłoniono zwycięzcy, nie pokazano też nadesłanych prac. Pora na nowy konkurs, straszą, że jeszcze w maju, ale już czerwiec… http://www.bydgoszcz.pl/miasto/aktualnosci/b_dzie_nowy_konkurs_na_witacz.aspx
Ratunku, co robić? 🙂