Generalnie lubię w przestrzeni publicznej to, co większość z odwiedzających ten blog. Muszę się jednak przyznać do kilku sympatii zgoła perwersyjnych. Ale cóż poradzę, tak już mam.Moją pierwszą perwersyjną słabość zaspokajam podróżując po kraju czy choćby ruszając się odrobinę ze stolicy. Są nią… hurtownie i magazyny. Te budowane porządnie z cegły, dawno, dawno temu, są oczywiście poza konkurencją. W czasach PRL-u nastała epoka magazynów dziadowskich, będących synonimem bałaganu, brudu, estetycznego chaosu. Dziś budowane hurtownie trudno oczywiście uznać za wybitne obiekty architektury. Są proste, jak budowa cepa i z reguły bliźniaczo do siebie podobne: z przodu przybudówka biurowa, z tyłu mniej lub bardziej rozległa hala, po bokach – stanowiska dla ciężarówek. Ale tym, co mnie urzeka jest panujący wokół nich porządek i czystość. Coś, co było przez dziesięciolecia symbolem dziadostwa, dziś wyznacza standardy ładu. To znaczy „mogłyby wyznaczać”, gdyby okoliczni mieszkańcy wzięli sobie do serca to, co widzą za płotem. Nie zaglądam do środka i nie mam takiej potrzeby. Mnie wystarcza to, co widzę wokół nich: niezagracone podwórka, estetyczne materiały budowlane, często nawet ładnie przystrzyżone trawniki. Co prawna na elewacjach zazwyczaj widnieje jakaś obco brzmiąca nazwa, co sugeruje zagranicznego właściciela, ale co tam. Wiem, że to w sumie smutne, iż zachwycam się magazynami tylko dlatego, że nie są zasyfione. Trudno, nic na to nie poradzę, że tak niewiele jest takich miejsc w Polsce. Z tego samego zresztą powodu lubię pokontemplować (choć bez przesady, nie nazbyt często) sieciowe stacje benzynowe oraz najbliższe otoczenie galerii handlowych i wysokiej klasy biurowców. To strefy wolne od psich gówien, dzikiego graffiti, nierównych chodników i walających się puszek po piwie. Tylko tyle i aż tyle….
fot. cent7/Wikipedia Commons. Magazyny Browaru Żywiec. Osobiście wolę te wielkie, z reguły niebieskie (cholera, dlaczego tak kochają ten kolor?) pudła stojące w szczerym polu, ale ten też jest O.K.
Mam też drugą perwersyjną słabość: ze wszystkich rewitalizowanych i odnawianych budynków najbardziej lubię dworce kolejowe. Bardziej od pałaców, starych kamieniczek, poprzerabianych na eleganckie lofty lub centra handlowe fabryk. I to z kilku powodów. Po pierwsze, tu właśnie najbardziej doceniam przemianę, którą przeszły. Od cuchnących moczem i kebabami, lepiących się od brudu, odrapanych, ponurych gmachów po śliczne perełki architektoniczne. Po drugie, nie są to tylko miejsca do oglądania i podziwiania, ale do użytkowania. Na dworcu kupuje się bilet, pije kawę, czeka na pociąg (niekiedy długo), spaceruje bez celu, rozgląda. To są tereny do życia dla nas wszystkich i na pięknie odrestaurowanym dworcu czuję się tak, jak w nowym mieszkaniu. A że ostatnio sporo ich oddano do użytku po długotrwałych remontach, tym moja ekscytacja większa. I dwa budujące przykłady:
fot. Wizarscoat/Wikimedia Commons. Tarnów – perełka!
fot. Mateusz Włodarczyk/Wikimedia Commons. Warszawa-Stadion, jeden z kilku stołecznych przypadków „z piekła do nieba” (inne to W-wa-Wschodnia i Centralna)
I to na tyle na dziś osobistych wynurzeń.
29 maja o godz. 14:50 461
niesamowicie wygląda odnowiony dworzec w Przemyślu…
http://wyborcza.pl/1,75478,10929102,Piekny_jak_dworzec_w_Przemyslu.html
29 maja o godz. 15:48 462
Hurtownie i perwersja? Znam lepsze zestawienia.